wtorek, 30 sierpnia 2016
Pstrągowe ostatki
Miło zakończyłem sezon. Dzisiejsza wyprawa była jedną z lepszych. Znalazłem też zarzuconą wędkę spławikową, która szybko zutylizowałem. Ryby powoli szykują się do tarła, widziałem też ostatnio panów ze straży. Dobrze, że jeżdżą bo właśnie zaczyna się czas kłusoli.
czwartek, 21 lipca 2016
piątek, 8 lipca 2016
Rzeka młodości
Sporo lat minęło od ostatniego spotkania z tą rzeką. Jeździłem tam jak jeszcze chodziłem do podstawówki. Łowiłem na spławik karasie, płotki i karpiki. Kiedyś siedzę, wpatruję się w spławik i z krzaków wyłonił się mój dziadek. Co tu dziadek szukasz? Pstrągów szukam ale jeszcze nic nie miałem. Wtedy jeszcze nie łowiłem pstrągów ale teraz sam chodzę po dziadkowych ścieżkach. Miał dziadek nosa do tych ryb. Na emeryturze jeździł codziennie za pstrągami, a ile się nasłuchałem opowieści o wielkich rybach. Bo faktycznie wielkie ryby były i mało kto o tym wiedział.
czwartek, 16 czerwca 2016
Dzień pstrąga
Tego dnia pstrągi oszalały. Co chwilę skakały do wabia. Nałowiłem się, kilka czterdziestek i rybka z piątką na przodzie.
czwartek, 2 czerwca 2016
Przyroda
Trzy dni w krzakach, spanie w lesie. Chciałem sobie przypomnieć jak się kiedyś wędkowało. Wyjście nad wodę koło 4, powrót 16-18. Masa zwierząt, sarny, węże, tylko dzika nie widziałem ale słyszałem. Stwierdziłem braki w pewnych miejscach. Od miejscowych można się dowiedzieć o niezbyt przyjemnych rzeczach. Na jednym zdjęciu widać kajaki, chłopcy się nie krępowali i różne ch... i k... można było usłyszeć ze sporej odległości. Bezstresowa młodzież, gratuluję rodzicom wychowania. Nic to, że niedawno odbyło się tarło lipienia, płyniemy. Mimo to znalazłem miejsce tylko dla siebie. Cisza, śpiew ptaków, sarny wychodziły na kilka metrów. Tak teraz wygląda moja rzeka.
piątek, 6 maja 2016
Urzędówka
Człowiek to taka dziwna istota, że cały czas szuka czegoś nowego. Wędkarz łowiący ryby w kropki jest w stanie pojechać na drugi koniec kraju bo gdzieś na pewno siedzą te duże, ba, wielkie, ogromne pstrągi. Nowa, nieznana woda i wyobraźnia pracuje, co miejsce jest nadzieja, że zaraz wyjdzie taki, że nogi się ugną. Nie wyszedł, nogi mam całe, ręce też się nie zmęczyły. W sumie to widziałem więcej sarenek niż ryb w wodzie. I chyba moje pojawienie się tam wzbudziło ciekawość ludzi, wracając czekali na mnie strażnicy. Fajne chłopaki, miło się pogadało, potwierdzili moje spostrzeżenia na temat tej rzeki. Ryb prawie nie ma. Prawie bo jednak coś się wydłubało ale na tyle drogi co zrobiłem tego dnia to tragedia. Co zobaczyłem to moje :).
sobota, 2 kwietnia 2016
Prima aprilis?
W piątek trzeba pojechać. Nie da rady, muszę i koniec. Biorę wolne, patrzą jak na wariata. Znowu jedzie na te pstrążki. Robię dwa koguty, w jednym daję inny materiał na ogonek. Jutro go zakładam, pobawię się. Sprawdzam każdy element, krętlik z agrafką jest rozmiar za duży. Za to mam pewność, że nic nie urwie, nie pęknie. Pięćdziesiątki na tym zestawie same wychodzą z wody. Niech tylko weźmie taki.
Jestem nad wodą. Pochmurno ale ciepło. Znam ją dokładnie, wiem gdzie co może siedzieć. Znam każdy patyk w wodzie. Nie zaskoczy mnie. Zakładam koguta, pierwszy rzut. Ładnie chodzi. Podoba mi się. Rybom też, w trzecim rzucie jest pstrążek koło 25cm. Schodzę niżej, rzut i jest następny. Za chwilę to samo. 3 rybki na szybko. Jest dobrze.
Fajne miejsce, kiedyś tu miałem ładnego. Prowadzę przynętę i widzę atak. Ten już ładniejszy, koło 45. Wyskakuje z wody i spada. Trudno.
Schodzę rzeką, praktycznie w każdym sensownym miejscu wyskakuje ryba. Nie są duże, takie do 30. Znowu fajne miejsce i mam rybę koło 40, spada. Następna już jest, 38. Ale kolorki, robię fotę.
Kilka łyków kawy i do roboty. Przechodzę na drugą stronę, ładne miejsca. Rzucam, powtarzam i nic. Trochę niżej też zero. Co jest. Przecież były. Jeszcze kilka rzutów, dziwne.
Widzę to miejsce, ale to nie stąd, trzeba przejść na drugi brzeg. Za chwilę tam stoję. Pierwszy rzut. Kogut tańczy w głębinie, woda rwie jak szalona. Podziwiam widoki i nagle czuję przytrzymanie. Zacinam i chwilę nic. Po prostu zero, wszystko stanęło w miejscu, stoję z wygiętym kijem i przez tą chwilę nic się nie dzieje. Przez chwilę. To co się później stało nie da się zapomnieć.
To coś rusza w dół rzeki, to nie odjazd na 3, 5 czy 10 metrów. Ponad trzydzieści metrów schodzi z hamulca w jednym momencie, nagle to coś zawraca i płynie w moją stronę. Kręcę jak szalony i daję kilka kroków do tyłu. To coś jest dwa metry ode mnie!
Widzę ją dokładnie, to nie pięćdziesiątka. O niej po cichu marzyłem, ludzie pokonują setki kilometrów i często nie mogą jej dostać. A ja ją mam, tutaj, dwa metry od siebie i jest dobrze zapięta. Jedyne co mogę zrobić to zachować spokój i nie popełniać błędów. Nic na siłę, zrobi co chce.
Ryba szaleje, nagle żyłka przez moment zaczepia o gałązkę. Żadnych błędów! Wyjmuję elektronikę i dokumenty z kieszeni i wchodzę do wody. Parę cm do końca woderów, krok dalej i się skąpię. Za tą rybą warto.
Po kilku odjazdach i powrotach mam rybę na wyciągnięcie ręki. Dotykam jej głowy i odjazd. Jeszcze dalej i dodatkowo wali ogonem w żyłkę. Wściekła się ale nie ze mną te numery, kij na maksa do wody i naprężam z wyczuciem. Pomogło. Chodzi na prawo i lewo. Odpoczywa. Za chwilę rusza pod prąd i znowu mam rybę koło siebie. Dotykam i odjazd, ten już krótszy i ryba zaczyna młynkować, kij w wodę, uspokoiła się.
Zaczyna słabnąć, o to chodzi, kilka minut już upłynęło i zaczynam czuć się pewniej. Przez chwilę!
Znowu odjazd na 30 metrów i ryba stanęła. Znaczy pływa w prawo i lewo a ja stoję i patrzę na kij. Szkło wytrzyma ale zaczynam się bać o przelotki. Batson jest tak wygięty, że nie myślałem, że tak się da i ryba dodatkowo szarpie. Stoję tak kilka minut a te przelotki się trzymają. Ryba też ma się dobrze, pływa sobie, tam daleko. Jak tylko pomyślałem o zejściu do niej ta powoli zaczyna dawać się ściągać. Doszła na pięć metrów i znowu coś próbuje ale jej nie wychodzi, wykłada się. Nie mam podbieraka.
Dochodzi do nóg, czuję, że to teraz! Kij w zęby, jedna ręka pod głowę a druga za ogon. Najpierw delikatnie, ryba nie reaguje. Łapię mocniej, wyjmuję z wody i kładę na brzegu. Ryba jakby śpi a ja wychodzę z wody. Na czas bo ta się budzi i zaczyna tańce brzegowe. Przyciskam ją i wynoszę dalej.
Teraz mogę się nacieszyć moim pierwszym srebrem. Ryba jest wspaniała, srebrna torpeda. Siłę ma niesamowitą. Nie mogę uwierzyć, jak ta ryba tu dotarła, ile rzeczy musiało się na to złożyć. Co ona przeżyła po drodze. Niesamowite.
Robię fotki, ręce mi się telepią ale parę mam. Coś widać. Dla mnie ta ryba jest duża, no właśnie, ile ma. Mierzę, ponad 70. Pierwsza w życiu i taka! Chwytam ją za głowę i ogon i wkładam do wody. Ryba chwilę stoi, nabiera sił. Wyrywa się, ochlapuje mnie i widzę jak się chowa.
Nagle taka cisza, ptaszki tylko śpiewają, stoję i patrzę. Patrzę na tą rzekę, znam ją na pamięć, niczym mnie nie zaskoczy...
Jestem nad wodą. Pochmurno ale ciepło. Znam ją dokładnie, wiem gdzie co może siedzieć. Znam każdy patyk w wodzie. Nie zaskoczy mnie. Zakładam koguta, pierwszy rzut. Ładnie chodzi. Podoba mi się. Rybom też, w trzecim rzucie jest pstrążek koło 25cm. Schodzę niżej, rzut i jest następny. Za chwilę to samo. 3 rybki na szybko. Jest dobrze.
Fajne miejsce, kiedyś tu miałem ładnego. Prowadzę przynętę i widzę atak. Ten już ładniejszy, koło 45. Wyskakuje z wody i spada. Trudno.
Schodzę rzeką, praktycznie w każdym sensownym miejscu wyskakuje ryba. Nie są duże, takie do 30. Znowu fajne miejsce i mam rybę koło 40, spada. Następna już jest, 38. Ale kolorki, robię fotę.
Kilka łyków kawy i do roboty. Przechodzę na drugą stronę, ładne miejsca. Rzucam, powtarzam i nic. Trochę niżej też zero. Co jest. Przecież były. Jeszcze kilka rzutów, dziwne.
Widzę to miejsce, ale to nie stąd, trzeba przejść na drugi brzeg. Za chwilę tam stoję. Pierwszy rzut. Kogut tańczy w głębinie, woda rwie jak szalona. Podziwiam widoki i nagle czuję przytrzymanie. Zacinam i chwilę nic. Po prostu zero, wszystko stanęło w miejscu, stoję z wygiętym kijem i przez tą chwilę nic się nie dzieje. Przez chwilę. To co się później stało nie da się zapomnieć.
To coś rusza w dół rzeki, to nie odjazd na 3, 5 czy 10 metrów. Ponad trzydzieści metrów schodzi z hamulca w jednym momencie, nagle to coś zawraca i płynie w moją stronę. Kręcę jak szalony i daję kilka kroków do tyłu. To coś jest dwa metry ode mnie!
Widzę ją dokładnie, to nie pięćdziesiątka. O niej po cichu marzyłem, ludzie pokonują setki kilometrów i często nie mogą jej dostać. A ja ją mam, tutaj, dwa metry od siebie i jest dobrze zapięta. Jedyne co mogę zrobić to zachować spokój i nie popełniać błędów. Nic na siłę, zrobi co chce.
Ryba szaleje, nagle żyłka przez moment zaczepia o gałązkę. Żadnych błędów! Wyjmuję elektronikę i dokumenty z kieszeni i wchodzę do wody. Parę cm do końca woderów, krok dalej i się skąpię. Za tą rybą warto.
Po kilku odjazdach i powrotach mam rybę na wyciągnięcie ręki. Dotykam jej głowy i odjazd. Jeszcze dalej i dodatkowo wali ogonem w żyłkę. Wściekła się ale nie ze mną te numery, kij na maksa do wody i naprężam z wyczuciem. Pomogło. Chodzi na prawo i lewo. Odpoczywa. Za chwilę rusza pod prąd i znowu mam rybę koło siebie. Dotykam i odjazd, ten już krótszy i ryba zaczyna młynkować, kij w wodę, uspokoiła się.
Zaczyna słabnąć, o to chodzi, kilka minut już upłynęło i zaczynam czuć się pewniej. Przez chwilę!
Znowu odjazd na 30 metrów i ryba stanęła. Znaczy pływa w prawo i lewo a ja stoję i patrzę na kij. Szkło wytrzyma ale zaczynam się bać o przelotki. Batson jest tak wygięty, że nie myślałem, że tak się da i ryba dodatkowo szarpie. Stoję tak kilka minut a te przelotki się trzymają. Ryba też ma się dobrze, pływa sobie, tam daleko. Jak tylko pomyślałem o zejściu do niej ta powoli zaczyna dawać się ściągać. Doszła na pięć metrów i znowu coś próbuje ale jej nie wychodzi, wykłada się. Nie mam podbieraka.
Dochodzi do nóg, czuję, że to teraz! Kij w zęby, jedna ręka pod głowę a druga za ogon. Najpierw delikatnie, ryba nie reaguje. Łapię mocniej, wyjmuję z wody i kładę na brzegu. Ryba jakby śpi a ja wychodzę z wody. Na czas bo ta się budzi i zaczyna tańce brzegowe. Przyciskam ją i wynoszę dalej.
Teraz mogę się nacieszyć moim pierwszym srebrem. Ryba jest wspaniała, srebrna torpeda. Siłę ma niesamowitą. Nie mogę uwierzyć, jak ta ryba tu dotarła, ile rzeczy musiało się na to złożyć. Co ona przeżyła po drodze. Niesamowite.
Robię fotki, ręce mi się telepią ale parę mam. Coś widać. Dla mnie ta ryba jest duża, no właśnie, ile ma. Mierzę, ponad 70. Pierwsza w życiu i taka! Chwytam ją za głowę i ogon i wkładam do wody. Ryba chwilę stoi, nabiera sił. Wyrywa się, ochlapuje mnie i widzę jak się chowa.
Nagle taka cisza, ptaszki tylko śpiewają, stoję i patrzę. Patrzę na tą rzekę, znam ją na pamięć, niczym mnie nie zaskoczy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)