sobota, 2 kwietnia 2016

Prima aprilis?

W piątek trzeba pojechać. Nie da rady, muszę i koniec. Biorę wolne, patrzą jak na wariata. Znowu jedzie na te pstrążki. Robię dwa koguty, w jednym daję inny materiał na ogonek. Jutro go zakładam, pobawię się. Sprawdzam każdy element, krętlik z agrafką jest rozmiar za duży. Za to mam pewność, że nic nie urwie, nie pęknie. Pięćdziesiątki na tym zestawie same wychodzą z wody. Niech tylko weźmie taki.
Jestem nad wodą. Pochmurno ale ciepło. Znam ją dokładnie, wiem gdzie co może siedzieć. Znam każdy patyk w wodzie. Nie zaskoczy mnie. Zakładam koguta, pierwszy rzut. Ładnie chodzi. Podoba mi się. Rybom też, w trzecim rzucie jest pstrążek koło 25cm. Schodzę niżej, rzut i jest następny. Za chwilę to samo. 3 rybki na szybko. Jest dobrze.
Fajne miejsce, kiedyś tu miałem ładnego. Prowadzę przynętę i widzę atak. Ten już ładniejszy, koło 45. Wyskakuje z wody i spada. Trudno.
Schodzę rzeką, praktycznie w każdym sensownym miejscu wyskakuje ryba. Nie są duże, takie do 30. Znowu fajne miejsce i mam rybę koło 40, spada. Następna już jest, 38. Ale kolorki, robię fotę.


Kilka łyków kawy i do roboty. Przechodzę na drugą stronę, ładne miejsca. Rzucam, powtarzam i nic. Trochę niżej też zero. Co jest. Przecież były. Jeszcze kilka rzutów, dziwne.
Widzę to miejsce, ale to nie stąd, trzeba przejść na drugi brzeg. Za chwilę tam stoję. Pierwszy rzut. Kogut tańczy w głębinie, woda rwie jak szalona. Podziwiam widoki i nagle czuję przytrzymanie. Zacinam i chwilę nic. Po prostu zero, wszystko stanęło w miejscu, stoję z wygiętym kijem i przez tą chwilę nic się nie dzieje. Przez chwilę. To co się później stało nie da się zapomnieć.
To coś rusza w dół rzeki, to nie odjazd na 3, 5 czy 10 metrów. Ponad trzydzieści metrów schodzi z hamulca w jednym momencie, nagle to coś zawraca i płynie w moją stronę. Kręcę jak szalony i daję kilka kroków do tyłu. To coś jest dwa metry ode mnie!
Widzę ją dokładnie, to nie pięćdziesiątka. O niej po cichu marzyłem, ludzie pokonują setki kilometrów i często nie mogą jej dostać. A ja ją mam, tutaj, dwa metry od siebie i jest dobrze zapięta. Jedyne co mogę zrobić to zachować spokój i nie popełniać błędów. Nic na siłę, zrobi co chce.
Ryba szaleje, nagle żyłka przez moment zaczepia o gałązkę. Żadnych błędów! Wyjmuję elektronikę i dokumenty z kieszeni i wchodzę do wody. Parę cm do końca woderów, krok dalej i się skąpię. Za tą rybą warto.
Po kilku odjazdach i powrotach mam rybę na wyciągnięcie ręki. Dotykam jej głowy i odjazd. Jeszcze dalej i dodatkowo wali ogonem w żyłkę. Wściekła się ale nie ze mną te numery, kij na maksa do wody i naprężam z wyczuciem. Pomogło. Chodzi na prawo i lewo. Odpoczywa. Za chwilę rusza pod prąd i znowu mam rybę koło siebie. Dotykam i odjazd, ten już krótszy i ryba zaczyna młynkować, kij w wodę, uspokoiła się.
Zaczyna słabnąć, o to chodzi, kilka minut już upłynęło i zaczynam czuć się pewniej. Przez chwilę!
Znowu odjazd na 30 metrów i ryba stanęła. Znaczy pływa w prawo i lewo a ja stoję i patrzę na kij. Szkło wytrzyma ale zaczynam się bać o przelotki. Batson jest tak wygięty, że nie myślałem, że tak się da i ryba dodatkowo szarpie. Stoję tak kilka minut a te przelotki się trzymają. Ryba też ma się dobrze, pływa sobie, tam daleko. Jak tylko pomyślałem o zejściu do niej ta powoli zaczyna dawać się ściągać. Doszła na pięć metrów i znowu coś próbuje ale jej nie wychodzi, wykłada się. Nie mam podbieraka.
Dochodzi do nóg, czuję, że to teraz! Kij w zęby, jedna ręka pod głowę a druga za ogon. Najpierw delikatnie, ryba nie reaguje. Łapię mocniej, wyjmuję z wody i kładę na brzegu. Ryba jakby śpi a ja wychodzę z wody. Na czas bo ta się budzi i zaczyna tańce brzegowe. Przyciskam ją i wynoszę dalej.
Teraz mogę się nacieszyć moim pierwszym srebrem. Ryba jest wspaniała, srebrna torpeda. Siłę ma niesamowitą. Nie mogę uwierzyć, jak ta ryba tu dotarła, ile rzeczy musiało się na to złożyć. Co ona przeżyła po drodze. Niesamowite.
Robię fotki, ręce mi się telepią ale parę mam. Coś widać. Dla mnie ta ryba jest duża, no właśnie, ile ma. Mierzę, ponad 70. Pierwsza w życiu i taka! Chwytam ją za głowę i ogon i wkładam do wody. Ryba chwilę stoi, nabiera sił. Wyrywa się, ochlapuje mnie i widzę jak się chowa.
Nagle taka cisza, ptaszki tylko śpiewają, stoję i patrzę. Patrzę na tą rzekę, znam ją na pamięć, niczym mnie nie zaskoczy...


2 komentarze:

  1. Jesteś pierwszym wędkarzem, który złowił srebrną troć o długości 74,5 cm w Czechówce !!! :)

    Gratulacje ! :)

    OdpowiedzUsuń